wtorek, 12 maja 2015

wylewam siebie. długo i mozolnie. ale wylewam.

W mojej głowie są same liczby, obrazy jedzenia, odbicia lustra, łzy i całe mnóstwo bardzo wulgarnych wyrazów.
Najgorsze jest oszukiwanie samej siebie. Nie to jeszcze nie teraz; nie, przecież nie mam żadnego problemu, oprócz zaburzonej percepcji samej siebie; nie, to nic, to nie szkodzi, przecież w każdej chwili mogę zjeść pół blachy ciasta czekoladowego bez wyrzutów sumienia; nie, nie martwcie się o mnie, to ze stresu, to z nauki, to z niewyspania, także tego, możecie żyć dalej, cześć i czołem, tylko pamiętajcie, żeby mnie nie zabierać na piwo (300kcal), ani na pizzę (600kcal), ani nigdzie indziej, bo nie chce mi się tłumaczyć dlaczego biorę sałatkę, a nie solidną porcję makaronu z górą parmezanu, bo przecież kocham kuchnię włoską i to na nią mam tak naprawdę ochotę, a nie na te pieprzone pomidorki koktajlowe (3kcal) i jogurt naturalny (78kcal).
Mam pełno myśli, za dużo emocji, za mało siły, ale podpisałam jakiś abstrakcyjny pakt, kontrakt milczenia i nie wiem czy zrobiłam to z własnej, nieprzymuszonej i świadomej woli, czy ktoś za mnie pokierował moją ręką i siłą sprawił, że zgodziłam się na ten idiotyzm.
Bo teraz moim największym obowiązkiem i nadrzędnym celem stało się dochowanie tego paktu i robienie wszystkiego, żeby nikt się nie domyślił, nie dowiedział, nie zaczął podejrzewać, bo kurwa będą mnie wtedy pilnować i przytyję i nie dość, że nadal będę suką, to jeszcze grubą.
Ale nie, ja nie mam problemu.
A na pewno nie tego związanego z zaburzeniami odżywiania.
I denerwuje mnie strasznie ten mus milczenia, ta osłabiająca niemożność opowiedzenia Ci tego wszystkiego, bo jak ja mogę Ci powiedzieć, że czuję się jak żałosna i bezkształtna masa niczego, kiedy wpatrujesz się we mnie tymi pięknymi oczami pełnymi miłości i dobra i mówisz, że kochasz moje ciało, tylko nie chudnij już więcej, bo kobieta musi być kobietą, i jak ja mam to burzyć, jak mam zniszczyć i splamić Twoją czystą i nieskazitelną duszę swoim chorym oderwaniem od rzeczywistości.
Dlatego potrzebuję Twoich ramion. Dlatego potrzebuję Twojego przytulenia, dlatego potrzebuję Twojej nagiej klatki piersiowej, Twojego "kocham", Twojej dłoni na policzku i błyszczących oczu w migającym świetle świeczek.
Nie chcę żebyś pytał ani rozumiał. Nie chcę też tłumaczyć, bo najzwyczajniej w świecie się nie da. Chcę tylko żebyś był, żebyś kochał, żebyś mnie schował pod sobą przed światem. Żebyś mnie zabrał stąd - Tam, żebyś dał mi tę nirwanę, oderwanie od wszystkiego, co mnie kuje, co mnie chwyciło, związało i nie chce wypuścić. Żebyśmy zapomnieli o trójce i polibudzie, chemii i TO, żebyśmy zapomnieli o Twoim kocie i moim psie, o zdjęciach, klamerkach i paracordach, mailach, fejsbuku, niewyspaniu, rutynie, telefonach, diecie, miarach, jabłkach (30-90kcal) i kalafiorze (45kcal). Żebyśmy zapomnieli o samochodach Twojego Taty, słonecznikach Twojej mamy i niezrozumiałych nerwach mojej. Żebyśmy zapomnieli o Allegro i Mohito, o układzie wydalniczym płazów i liczbie koordynacyjnej glinu. Żebyśmy zapomnieli też o ubraniach i przenieśli się w tą naszą osobistą i jedyną czasoprzestrzeń, inną galaktykę, zupełnie odwrócony o sto osiemdziesiąt  stopni wymiar.
Boże, gdybym miała taką siłę sprawczą, zrobiłabym to bez wahania. Spytałabym się tylko Ciebie, czy chcesz. A gdyby okazało się, ku mojej niewysłowionej radości, że tak, a moja siła sprawcza była jednak za mała, to stanęłabym na czubku Księżyca, zebrała wszystkie gwiazdy z granatowego prześcieradła i zbudowała z nich dla nas schron, w którym nikt by nas nie znalazł, i w którym bylibyśmy bezpieczni.
Dlatego też wylewam swoje wnętrzności. Nie tylko dlatego, że gdybym miała o tym opowiedzieć, to automatycznie moje struny głosowe przestałyby działać i moja zdolność mowy oscylowałaby gdzieś w okolicach zera, ale głównie dlatego, żebyś czytając to kiedyś, bo wielce prawdopodobnym jest, że tak się stanie, żebyś wtedy miał jaśniejszy, może troszkę bardziej przejrzysty obraz, bo nie oczekuję, żebyś zrozumiał, o czym już chyba wspomniałam, zresztą nie sądzę, żeby ktoś, kogo myśli nigdy nie błądziły w tym kierunku jest w ogóle w stanie to zrobić.
Ale żywię nadzieję, że zaakceptujesz.
Nie zostawisz.
I przede wszystkim - że wybaczysz.

4 komentarze:

  1. Piękna notka *-*
    dawno nie byłam pod takim wrażeniem ,serio
    Rozumiem po części to co tu piszesz, po prostu wylalaś cześć duszy na tą notkę :)
    Na pewno bd tu wracać :)
    Annie xoxo

    OdpowiedzUsuń
  2. "bo jak ja mogę Ci powiedzieć, że czuję się jak żałosna i bezkształtna masa niczego, kiedy wpatrujesz się we mnie tymi pięknymi oczami pełnymi miłości i dobra i mówisz, że kochasz moje ciało, tylko nie chudnij już więcej, bo kobieta musi być kobietą, i jak ja mam to burzyć, jak mam zniszczyć"

    carmel, zwyczajnie. Musisz zebrać się na odwagę i porozmawiać z nim, zasługuje na to, nie buduje się związku na kłamstwach. Jeżeli naprawdę go kochasz, opowiesz mu o wszystkim. I nie, nie zniszczysz go tym. Niszczysz go oszustwami, niszczysz go niszczeniem samej siebie. Ty myślisz, że on nie widzi, nie czuje, że coś jest nie tak? Ha, dobre sobie.

    " i splamić Twoją czystą i nieskazitelną duszę swoim chorym oderwaniem od rzeczywistości"

    A to już w ogóle jakaś bzdura. Mam nadzieję, że wrzuciłaś to tutaj tylko w marnej próbie nadania jakiejś poronionej poetyckości swoim słowom...

    "Nie chcę żebyś pytał ani rozumiał. Nie chcę też tłumaczyć, bo najzwyczajniej w świecie się nie da."

    Da się. Uwierz mi, dziewczyno, da się. Tylko trzeba chcieć. I chcieć też się da.

    "Ale żywię nadzieję, że zaakceptujesz.
    Nie zostawisz.
    I przede wszystkim - że wybaczysz."

    Co on ci ma wybaczać, skoro ty wszystko przed nim ukrywasz? Kiedyś zajdziesz w swoich kłamstwach tak daleko, że nie będziesz mogła wrócić i nie, nie mówię o tym, że umrzesz z wygłodzenia bla-bla-bla. Mówię o tym, że nie cofniesz czasu, by naprawić relacje z ludźmi. Twój wybór, mała. Gloryfikuj swój popierdolony pakt z własną chorą głową. Ciesz się nim, pielęgnuj go, wychwalaj, dbaj o niego - bo tego chcesz, prawda? Nie chcesz powiedzieć sobie: koniec, wystarczy tego.

    To smutne... Ale twój chłopak zasługuje na to, żebyś potraktowała go poważnie. Wybacz, że nie potrafię pisać o tym spokojnie, łagodnie, miło - ale na to już za późno, to do ciebie nie dotrze. Może chociaż ostrzejsze słowa cokolwiek zdziałają...?

    Walcz o siebie, dziewczyno. Szkoda cię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mówienie o chorobach nie przychodzi mi łatwo. Ale potrafię się przełamać i opowiedzieć o wszystkim, od tego przecież ma się bliską osobę, by nie musieć przemilczać żadnych spraw, prawda? Potrafię opowiadać o niejedzeniu, o tym, co widzę w lustrze, co siedzi mi w głowie. Potrafię mówić o bliznach na rękach, o wciąż powracających myślach, żeby zniknąć - żeby się zabić. I wiesz co? To dzięki temu, że mówię jeszcze jestem, jeszcze żyję, jeszcze walczę.

      Nie chodziło o sprawienie ci przykrości. Wiesz, mnie też kiedyś głaskano po głowie. "Biedna jesteś, och, przecież to nie tak, słoneczko, taka kochana jesteś i tak bardzo cię szkoda, ale jesteś silna, dasz sobie radę, zobaczysz, będzie dobrze, teraz upadłaś, ale to nic, podniesiesz się, a jak upadniesz znowu to też nic", takie tam pierdu-pierdu. Prawdziwe, w dobrej wierze, potrzebne. Bo przytulić i pocieszyć też trzeba. Ale wiesz, co do mnie dotarło? Kilka ostrzejszych słów, wypowiedzianych w bezsilności. I na początku też się oburzyłam, że jak tak można, że przykro mi, że ach, strasznie i w ogóle. Ale tamte słowa co jakiś czas wracały we wspomnieniach i w końcu stwierdziłam, że kurde, to prawda. Trzeba się podnieść i zawalczyć, tak na sto procent. Chcieć to móc. Choćby na przekór światu.

      No i zobacz sama, poproszenie o pomoc, wyszeptanie "jest ze mną źle, zabijam się" - nazywasz szumnie "splamieniem nieskazitelnej duszy". To chory, poroniony pomysł. I mam po prostu nadzieję, że chciałaś zabrzmieć poetycko, podniośle, patetycznie, pisząc tak, a nie, że naprawdę pozwalasz, by takie myśli zawładnęły twoim umysłem. Bo jeśli to drugie - to serio jest źle. Widziałam wielu wariatów, carmel, i dobrze wiem, że można pozwolić umysłowi na wiele i później wyjść z tego, ale po przekroczeniu granicy nie ma powrotu. Nigdy nie będzie się normalnym, choćby nie wiem co, nie wiem kto. I szaleństwo kawałeczek po kawałeczku pożre twoje człowieczeństwo, nie zostanie nic. Nie balansuj na granicy. Zostaw śmierć, idź kochać się z życiem. Głowa do góry i mam nadzieję, że cokolwiek z moich słów trafiło i może choć troszkę zaczniesz myśleć, że warto zrobić cokolwiek. Cokolwiek poza zabijaniem się i ukrywaniem tego. Pewnie, tak jest najprościej. Ale czy chodzi o to, żeby zawsze było prosto...?

      Usuń
  3. boże jakie piękne słowa, jak pięknie przekazane Twoje najskrytsze myśli, coś cudownego *.*

    OdpowiedzUsuń